Driving Home For Christmas*

               Opadł ciężko na oparcie krzesła i pozwolił sobie położyć nogi na biurko. Zakładając ręce za głowę, uniósł ją lekko, żeby upewnić się czy aby na pewno jest sam. Znużonym wzrokiem patrzył beznamiętnie po niemal wyludnionym wydziale. Przez kolejne tafle szkła miał dobry widok na resztę pustych biur aż do akwarium, gdzie ciągle świeciło się światło. Przyjemnie ciepła łuna dochodząca z tamtego biura, sprawiała, że także wnętrze jego pokoju wyglądało na przytulne i bezpieczniejsze – odgrodzone od reszty świata targanego przez grudniowe wiatry. Nawet teraz śnieg zacinał ostro o szyby, wybijając na nich niespokojny rytm. Adam za to tkwił na posterunku zawieszony jakby w innej czasoprzestrzeni.

               Już dawno minęły czasy, kiedy oczekiwano, że odbędzie świąteczną służbę. Po tylu latach pracy nikt nie śmiał prosić go, żeby zostawał tutaj w ten konkretny dzień. A jednak, zgodził się na to sam. Siedział na komendzie w Wigilię z własnej woli i zaczynał myśleć, że był skończonym idiotą.

               Jeszcze parę dni temu łudził się, że te święta, staną się jego pierwszymi spokojnymi i normalnymi świętami. Gdzieś głęboko marzył o tym, żeby przygotować tradycyjną kolację, zjeść ją z kimś szczególnym, a potem spędzić dwa bardzo długie dni w łóżku, ciesząc się bliskością. Miał nawet prezent i zrobił zakupy… Tylko zamknięcie roku w Babilonie całkowicie popsuło jego plany. A on zamiast wymarzonej kolacji, sprośnych prezentów i seksu, miał przed sobą perspektywę spędzenia kilkunastu godzin na komendzie, w czasie których nie wiedział, co miał ze sobą zrobić.

               Konrad nie musiał mu nawet mówić, że chce spędzić Wigilię w biurze. Dlatego Adam pomógł mu podjąć decyzję i pierwszy powiedział, że nie będzie go w domu. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jego chłopak nienawidził tego okresu, nie cierpiał robić tego, co wszyscy dookoła i zdecydowanie nie poddawał się konwencjom. Dzisiejszy dzień był dla Gronczewskiego normalnym dniem pracy. Do tego zbliżał się koniec roku i Konrad miał masę papierkowej roboty. Czas, kiedy klub był pusty i cichy stanowił najlepszy okres na wypełnienie takich obowiązków.

               Aleksandrowicz przymknął oczy i wsłuchał się w dźwięki cichnącego miasta. Większość ludzi pewnie siadała teraz do kolacji albo dzieliła się opłatkiem i składała sobie życzenia. On mógł jedynie przejść się do dyżurki i zamienić kilka słów z kimś, kto dzisiaj tam pracował. Jakie to żałosne – pomyślał i uśmiechnął się smutno do swoich myśli.

               Nie chodziło o to, że omijało go to wszystko, co zwykła robić większość ludzi w tym kraju na święta. Nie tęsknił za piastowaniem tych tradycji. Nigdy tego nie robił. Nie był też wierzący. Bardziej zależało mu na stworzeniu nowych obyczajów. Na odczarowaniu tych wszystkich samotnych lat. Na byciu z kimś kogo kochał. Nie muszę nawet jeść tej durnej kolacji – pomyślał i westchnął ciężko kolejny raz, poddając się.

               Musiał jakoś przetrzymać tę noc. Rano wróci do domu, wyśliźnie się do łóżka i przylgnie do ciała Konrada. Przełknie cholerną dumę i jakoś namówić mężczyznę, żeby spędził z nim resztę wolnego czasu.

               Uśmiechnął się do siebie i zaczął układać w głowie przemowę, która mogłaby przekonać Gronczewskiego do pozostania w domu w pierwszy dzień świąt. Na chwilę przepadł w myślach i nawet zaczął odpływać w sen na tyle, że nie usłyszał trzaśnięcia drzwi na drugim końcu wydziału i rytmicznego stukotu szpilek odbijającego się na lastryko. Dopiero kiedy ktoś niespodziewanie zwalił jego nogi z blatu biurka, Adam otrząsnął się, momentalnie otwierając oczy.

               – Dajesz zły przykład – pierwsza odezwała się kobieta.

               – Komu, Elka? Duchom? – prychnął Aleksandrowicz, kładąc nogi z powrotem na biurko.

               – Jak Boga kocham, sześciolatek… – westchnęła niecierpliwie i pokręciła z dezaprobatą głową.

               – Nie kochasz i nie narzekaj – odburknął. – Ciesz się, że tutaj siedzę.

               – Mam się cieszyć tym, że jesteś tchórzem i nie potrafisz rozmawiać, że swoim facetem? – dodała z bezczelnym uśmiechem wymalowanym na perfekcyjnie czerwonych ustach. – Idę do domu.

               – Najwyższy czas, pracoholiczko – odparł, popatrując na nią znacząco. – Mogłabyś sobie odpuścić chociaż w święta.

               – Dobrze wiesz, że właśnie teraz nie mogę odpuścić – powiedziała stanowczo Elka. – Nie teraz, kiedy w końcu wszystko idzie po mojej myśli.

               – Wszyscy, którym mogłabyś zaimponować zapychają sobie właśnie usta karpiem i pierogami – zapewnił ją Aleksandrowicz, ale dodał już bardziej miękko – Idź spokojnie do domu, a ja wszystkiego przypilnuje.

               Kobieta uśmiechnęła się tym razem szczerze, dodając:

               – Ty też idziesz do domu.

               – Słucham?

               – Dobrze słyszałeś. Rozkazuję ci iść do domu.

               – Elka, mam służbę!

               – Jestem wyższa stopniem, więc mogę cię z niej zwolnić – odparła zdecydowanie, nagle skupiając się na zawartości swojej torebki.

               Postawiła ją z impetem na biurku, szukając czegoś zawzięcie. Nie dając Adamowi dojść do słowa, kontynuowała:

               – Prewencja jest dobrze obstawiona i na pewno poradzą sobie nawet jeśli będą musieli ruszyć głową trochę bardziej niż zwykle. Zwłaszcza że nie mamy nic pilnego w toku… – Przerwała na chwile, dobywając z wnętrza torby jakiś pakunek. – To dla twojego pożal się Boże chłopaka.

               Położyła na blacie złote pudełko i kładąc na nim palec, postukała parę razy w jego wieczko w takt słów.

               – Można powiedzieć, że wewnątrz jest też coś dla ciebie, więc rozpakuj to w domu, a resztę daj Konradowi… – wyjaśniła oniemiałemu mężczyźnie. – Zrozumiałeś czy to dla ciebie za trudne zadanie?

               – Tylko, co ja będę robił sam w domu?  – jęknął niezadowolony, ale kobieta już ruszyła do drzwi.

               – To już nie jest mój problem! – rzuciła tylko przez ramię i wyszła.

***

               Wsunął się na siedzenie sportowego auta, oddychając powoli i głęboko. Miękka ciemność spowijała wnętrze samochodu i tylko dzięki słabemu światłu odległych latarni, które delikatnie rozpraszały mrok, mógł dostrzec szczegóły pojazdu. Cała okolica także zamarła i nawet od głównej nie było słychać zwyczajowego szumu miasta. Dźwięki dodatkowo tłumił szybko opadający śnieg, który pokrywał wszystko grubą warstwą białego puchu.

               Konrad już dawno nie widział tak sennego Wrocławia i złapał się na tym, że siedzi bez ruchu w samochodzie dobre kilka minut, delektując się spokojem. Panująca aura odprężała go do tego stopnia, że nawet się nie wściekł, kiedy nagle w Babilonie mistycznie wysiadły korki. Efekt tego zdarzenia był taki, że Konrad nie mógł skończyć zamierzonej pracy i nie miał po co siedzieć dłużej w biurze.
Na tę myśl wreszcie drgnął i odpalił silnik. Kiedy ruszył z samochodowych głośników poniosła się świąteczna melodia. Lekko ochrypnięty głos jazzującego wokalisty podpowiadał mu, żeby wracał do domu. Tyle, że Gronczewski nie miał do czego wracać. A raczej – do kogo. Adam był na służbie i pewnie nie było szansy, żeby skończył pracę przed porankiem. Utwór więc nie napawał go zbyt świątecznym nastrojem, a raczej zalewał falami melancholii i wywołał nagłe uczucie samotności. A może to był tylko ten dziwny duch świąt? Nawiedził jego biuro, popsuł instalację elektryczną? I teraz jeszcze tchnął w niego przemożną tęsknotę.

               Tylko, za czym Konrad mógł tęsknić, skoro nigdy tego nie miał? Jego rodzina dalece odbiegała od normalności. W Święta ojciec urządzał imprezę, która kończyła się burdami. Zmuszał ich matkę, żeby brała w tym udział, a później zapominał o niej, kończąc w łóżku z inną kobietą. Jego brata nie było trzeba namawiać, żeby towarzyszył ojcu w pijaństwie. Iwona jeździła do babki, gdzieś na Mazury albo tylko tak mówiła i zaszywała się cholera wie gdzie. A on? On szwendał się po mieście z nadzieją, że zaliczy numerek w ślepej uliczce. I jeszcze długo potem seks stanowił jedyny sposób, żeby Konrad mógł coś poczuć. Cokolwiek. Do czasu… Do czasu, aż poznał upartego policjanta, który powoli uczył go, jak można żyć inaczej.

               Zresztą, Konrad nie lubił robić nic na pół gwizdka. Jeśli się na coś decydował, wchodził w to w pełni. Dlatego chciał dać Adamowi dużo więcej niż tylko przyjemność. Chciał o niego dbać. I jakkolwiek ta chęć wydawała się mu przerażająca, Gronczewski robił to automatycznie, całkowicie naturalnie. Z tego też powodu próbował przełamać swoja niechęć do świat i szukał sposobu, żeby odczarować swoje wspomnienia. Tylko, że Adam nawet nie dał mu na to szansy. Parę dni temu oznajmił, że ma służbę w Wigilię i będą musieli przenieść plany na następny rok.

               Co Konrad mógł na to poradzić poza wymyśleniem taniej wymówki w postaci zamknięcia roku, które normalnie zlecał firmie rachunkowej i to w styczniu? Jak widać nawet ten plan nie wypalił – pomyślał i prychnął do siebie.
Teraz mógł jedynie czekać w domu aż policjant wróci. Może wtedy będę w stanie jakoś wynagrodzić Adami ten stracony czas – dodał w myślach i skierował się w stronę mieszkania, wypełniając słowa piosenki.

               Kiedy tam dotarł, apartament wydawał się niemal złowrogi – pusty, cichy i pogrążony w półmroku tam, gdzie nie dosięgały migające światła miasta. Te pulsowały barwami i przepływały po meblach i białych ścianach, sprawiając, że wnętrze miejscami wyglądało niczym oświetlone zorzą polarną.

               Zrezygnowany podszedł powoli do kuchennej wyspy, ciężko kładąc na blacie teczkę. Od impetu uderzenia zamknięcie odskoczyło, uwalniając kilka stron dokumentów, które spłynęły miękko na podłogę. Już miał się schylić, żeby je zebrać, gdy nagle coś błyszczącego przykuło jego uwagę.

               Sięgnął włącznika światła, a cała kuchnia rozbłysnęła przyjemnym blaskiem. Z ciemności wyłoniły się wszystkie kształty, a w tym także i małe, złote pudełko leżące na wyspie. Otwarte i puste, wydawało się aż nierzeczywiste w harmonijnej przestrzeni. Czerwona wstążka, w którą pewnie je zapakowano, leżała porzucona na otwartej kopercie. Biała, rozchylona kartka zapraszała, żeby ją przeczytać.

               Mężczyzna zmarszczył brwi, przeczesując palcami włosy w niespokojnym geście. Nie przepadał za niespodziankami, bo przypominały mu o wszystkich nieciekawych wydarzeniach ostatnich lat, kiedy prawie stracił Adama. Dlatego ostrożnie zajrzał do środka, upewniając się, że w pudełku nic nie ma i dopiero wtedy wziął kartkę.

               – "Dla Konrada" – przeczytał na głos zdziwiony.

               Jego ochrona chyba zaczynała być poważnie przewrażliwiona, skoro nie tylko sprawdzała jego przesyłki skanerem, ale także zaczęła je rozpakowywać i zabierać zawartość – pomyślał, obiecując sobie, że po świętach dowie się, który z jego pracowników mógł posunąć się do takiej nadgorliwości.

               Teraz jednak nie chciało mu się już o tym myśleć. Jedyne czego pragnął to gorący prysznic. Schylił się więc po dokumenty i zaczął zbierać je szybko z podłogi, kiedy coś jeszcze nagle ściągnęło jego wzrok. Czerwona, szeroka wstęga zaczynała się wić na podłodze zaraz koło kuchennej wyspy i krwistym strumieniem satyny rozpływała się przez salon, żeby zakręcić zaraz w stronę sypialni.

               Przez chwilę pomyślał, że może, któryś z ochroniarzy posunął się jeszcze dalej i chciał wynagrodzić mu nieobecność Adama, ale jakaś inna, niespokojna myśl wskrzesiła nagle jego nadzieję. Zaintrygowany uśmiechnął się mimowolnie i ruszył powoli za czerwonym tropem. Po drodze skopał tylko buty w kąt przedpokoju, a zakradając się cicho do sypialni zsunął skarpetki. Gdy spostrzegł, że wstęga zniknęła pomiędzy uchylonymi drzwiami łazienki sięgnął do guzików koszuli. Materiał zsunął się z jego ramion, opadając na podłogę zaraz przed progiem następnego pomieszczenia. Już tylko w samych jeansach pchnął jedno z półotwartych skrzydeł i z ciekawością zajrzał do środka.

               Wnętrze łazienki tonęło w subtelnym blasku świec. Nie było ich zbyt wiele i przez to miękki mrok stawał się jeszcze bardziej nasycony obietnicą. Blask i błysk pełzał po kafelkach i prowadził wzrok mężczyzny ku ogromnej wannie, gdzie w parującej wodzie leżał Adam. Policjant miał przymknięte oczy, a pełne usta zdobił delikatny uśmiech. Z głową wspartą na brzegu wydawał się zrelaksowany, gdy subtelne światło grało no jego mokrym ciele. Przepływało po silnych ramionach. Ślizgało się przez doskonale zarysowane mięśnie brzucha. I nagle rozpływało się w odmętach piany tylko po to, żeby po chwili zabłysnąć na nodze opartej o przeciwległy brzeg wanny. To właśnie tam na kostce mężczyzny lśniła krwistą czerwienią zawiązana kokarda stanowiła zwieńczenie drogi jaką wytyczała rozpostarta po mieszkaniu wstęga.

               Konrad podszedł powoli do policjanta, stając nad nim z założonymi ramionami. Aleksandrowicz jedynie leniwie uniósł powieki, obrzucając Gronczewskiego rozbawionym spojrzeniem.

               – Wesołych Świąt – wyszeptał mrukliwie. – Jak podoba ci się prezent od Elki?

               – Od Elki? – dopytał zaskoczony gangster, unosząc w uznaniu brwi. – Jestem pod wrażeniem.

               – Cieszę się – przyznał Adam, szturchając zaczepnie stopa rękę Gronczewskiego. – Co z nim zrobisz?

               – Coś wymyślę... – mruknął Konrad, przysiadając na rancie wanny. – Jak tylko dowiem się, skąd wiedziałeś, że przyjdę jednak do domu tak wcześnie? Czy zamierzałeś siedzieć w tej wannie do rana?

               – Zapomniałeś, że jestem jednym z lepszych śledczych w tym kraju, a twoja ochrona ma podłączenie do monitoringu w Babilonie?

               – Śledziłeś mnie? – zaśmiał się krótko Gronczewski, nie spuszczając wzroku z ciała swojego partnera.

               Jego dłoń dotknęła tafli wody, zanurzając się w nią powoli. Dotknął rozgrzanej skóry policjanta, przesuwając tylko opuszki palców po rozgranej skórze Aleksandrowicza, żeby w końcu po omacku natrafić na węzeł kokardy. Wzrok Konrada ani przez chwilę nie opuścił oczu detektywa, które teraz zaszkliły się w oczekiwaniu na więcej. Gangster nie kazał mu długo czekać – jednym, sprawnym pociągnięciem rozpakował swój prezent.

               – Jestem dość zaskoczony, że podchwyciłeś pomysł Elki – powiedział z niezwykłą ostrożnością. – Praktycznie złożyła mi ciebie w ofierze.
Adam zaśmiał się szczerze, zastanawiając się na głos: – Może podchwyciła to gdzieś na jednym z konwentów czarownic?

               – Tym razem cieszę się, że ta wiedźma na nie uczęszcza – zapewnił go żartobliwie Gronczewski.

               Detektyw tylko parsknął na to krótkim śmiechem, ale nie zdążył już nic dodać, bo dłoń drugiego mężczyzny podjęła swoją wędrówkę. Z dziwnym niezdecydowaniem Konrad powiódł opuszkami palców wzdłuż łydki Aleksandrowicza i opieszale zanurzył rękę pod wodę. Adam zbyt długo czekał na to aż gangster go w końcu znajdzie i teraz cały był tylko łaknieniem. Nie zastanawiając się długo, chwycił przegub dłoni Gronczewskiego, przyciągając mężczyznę do siebie. Zanim jednak zdążył sięgnąć ust partnera, Konrad zachwiał się na rancie wanny i z impetem wpadł do wody.

               – Przepraszam… – zaczął Adam i nie mogąc się dłużej pohamować, wybuchnął śmiechem na widok wynurzającego się przemoczonego mężczyzny.
Gangster przetarł twarz, odgarniając mokre włosy z czoła.

               – Psujesz cały nastrój – zamarudził jeszcze, próbując wydostać się ze swoich mokrych spodni.

               – Ja psuje nastrój? – prychnął Aleksandrowicz, starając się utrzymać powagę i w tym samym czasie pomóc Konradowi uporać się z guzikami rozporka.

               – A kto wymyślił sobie robienie zamknięcia roku w wigilie? Już dawno mogliśmy być w tej wannie razem.

               Zniecierpliwiony Gronczewski odgonił dłonie policjanta, szarpiąc za materiał, gdy dodał:

               – Wymyśliłem zamknięcie, bo ty wymyśliłeś służbę.

               – Poprosiłem – Adam zaakcentował to słowo, kontynuując: – o służbę, bo wiedziałem, że nie masz ochoty być dzisiaj w domu.

               Konrad lekko cofnął się na te słowa, spoglądając na Adama z nowym zainteresowaniem. W głosie jego partnera zabrzmiała nowa nuta rozdrażnienia. Pewnie normalnie uchwyciłby się jej na trochę dłużej i pociągnął temat, ale nagle zdecydował, że akurat ten zarzut będzie musiał poczekać, bo teraz miał mokrego i rozgrzanego Aleksandrowicza na wyciągnięcie ręki i nie zamierzał już dłużej marnować czasu.

               – Chrzanić to – mruknął jeszcze tylko do siebie.

               W następnym ruchu płynnie wszedł pomiędzy rozchylone nogi Aleksandrowicza, opadając zachłannie na jego usta. Momentalnie przyciągnął policjanta bliżej, układając go pod sobą, tak aby mieć pełną kontrolę.
Ręce Adama już instynktownie prześliznęły się po skórze Gronczewskiego. Wbił palce w mięśnie mężczyzny. Rysując pobielałe ślady jego chciwości, Aleksandrowicz w końcu wsunął dłonie pod szorstki i mokry materiał spodni, zsuwając je zdecydowanym ruchem z pośladków gangstera.

               – Najpierw tutaj – szepnął na to Konrad wprost do ucha policjanta, napierając jeszcze bardziej na jego ciało. – Później w kuchni.

               – W sypialni – sprzeciwił się Adam, spróbują znów złapać łapczywie usta gangstera.

               – W sypialni – poprawił się szybko Gronczewski i zdążył uśmiechnąć zanim Adam pochwycił je w kolejnym, nagłym pocałunku. 

***

 

               Szum przełamał duszną ciszę, którą jeszcze chwilę temu wypełniały ich szybkie oddechy.  Gorąca woda przyjemnie opływała zmęczone ciała, odprężając obu mężczyzn. Przywracała spokój i wyciszała. I gdy tylko Adam poddał się temu rozluźnieniu i ułożył z powrotem w wannie, gangster od razu znalazł sobie wygodne miejsce, opierając się plecami o gorący tors policjanta.

               – No dobra – powiedział cicho i jakby ze zrezygnowaniem Gronczewski.

               – Ten jeden dzień w roku mogę powiedzieć, że Elka ma czasem dobre pomysły.

               – Wiesz, że ona tylko dała mi tę wstążkę, a całą resztę wymyślałem sam? – spytał lekko oburzony Adam.

               – Nie dała ci nawet instrukcji? – dopytał z udawanym zdziwieniem gangster.

               Aleksandrowicz przewrócił oczami, ale drugi mężczyzna nie mógł tego zobaczyć. Konrad rozłożył się jeszcze bardziej pomiędzy jego nogami. Pocierając szorstkim policzkiem o policzek policjanta, odwrócił się lekko, aby zostawić parę drobnych pocałunków wszędzie tam, gdzie mógł sięgnąć.

               – Dobrze wiedzieć, że jednak cię czegoś uczę – szepnął jeszcze Gronczewski, uśmiechając się w rozgrzaną skórę Adama.

               Adam zaśmiał się na głos, wplatając namydlone palce we włosy blondyna. Bez pośpiechu zaczął spieniać szampon pomiędzy kosmykami, masując delikatnie skórę głowy mężczyzny. Konrad z każdą chwilą rozluźniał się coraz bardziej, stając się cięższy. Jego dłonie odnalazły w wodzie łydki Aleksandrowicza, żeby ułożyć się na nich i podjąć nieśpieszny, lekki masaż. Policjant westchnął mimowolnie, bo palce gangstera przesuwały się pomiędzy jego do tej pory napiętymi mięśniami w idealnym wyważonym dotyku, który balansował gdzieś na granicy bólu i przyjemności.

               – Nie jestem zły na to, że nie chciałeś celebrować tych świąt ze mną – szepnął po długiej chwili ciszy. – Rozumiem, że nie masz zbyt wesołuch wspomnień z tego okresu.

               – A ty masz? – zapytał Gronczewski, zaskakując Adama.

               Policjant na chwile przerwał pieszczotę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Jak zwykle w takich momentach zdawał sobie sprawę, jak bardzo są do siebie z Konradem podobni. Jak bardzo ich życia przypominają lustrzane odbicia – są złożone z porównywalnych upokorzeń, z tych samych zawodów i równie nie przemożnego uczucia samotności.

               – Chciałbym mieć inne wspomnienia – w końcu odpowiedział i dodał ciszej: – Nowe.

               Na te słowa dłonie Gronczewskiego zacisnęły się na jego mięśniach jeszcze mocniej. Gangster przerwał masaż, podnosząc się trochę wyżej, aby móc się obrócić i spojrzeć na Adama.

               – Dlaczego mi tego nie powiedziałeś? – spytał poważnie, nie spuszczając wzroku z twarzy detektywa.

               Aleksandrowicz wzruszył ramionami, odpowiadając niechętnie: – Wstydziłem się, że tak bardzo cię potrzebuję?

               Konrad cmoknął z niezadowoleniem, gdy na chwile w jego spojrzeniu pojawił się cień zawodu. Adam jednak wiedział, że mężczyzna nie był niezadowolony z niego, a raczej z tego, że nie odczytał znaków jakie mu dawał we właściwy sposób.

               – Ok, zrobimy tak – zaczął mówić zdecydowanie – jako pierwszy prezent na wspólnie spędzone święta chcę dostać od ciebie obietnicę.
Aleksandrowicz zmarszczył brwi zaskoczony.

               – Jaką obietnicę? – dopytał.

               – Masz mi obiecać, że od tej pory już zawsze będziesz mówił mi czego chcesz – powiedział pewnym głosem gangster.

               – Ale przecie…

               – Obiecaj – zażądał Gronczewski. – Chcę to usłyszeć.

               – Ok, ok – wyszeptał Aleksandrowicz, bojąc się odezwać głośniej, bo jego głos na pewno zdradziłby zbyt wiele emocji. – Obiecuję. Usatysfakcjonowany?

               – Nie do końca – dodał z krzywym uśmiechem Konrad. – Nie dostałeś jeszcze prezentu ode mnie – dodał i przechylił się przez rant wanny.

               Adam patrzył, jak mężczyzna sięga po swoje zapomniane i nadal mokre jeansy, żeby po chwili wyłowić coś z ich tylnej kieszeni. Kiedy gangster usiadł z powrotem w wannie, w jego dłoni zabrzęczały kluczyki. Gronczewski odpiął jeden wyglądający na samochodowy.

               – To ode mnie – oparł lekko zakłopotany, wkładając go w dłoń Aleksandrowicza.

               Detektyw spojrzał szybko na Konrada zanim zerknął na przedmiot spoczywający w jego ręce. Nie mogło być pomyłki – to był kluczyk do motoru. Do nowego modelu Ducati.

               – Konrad, ja nie mogę… - zaczął, ale Gronczewski przerwał mu.

               – Obiecałeś przed chwilą, że będziesz jasno komunikował swoje potrzeby – odparł jego partner. – A wiem, że tego brakowało ci równie mocno, co normalności.

               Adam zaśmiał się na to i jedynie pokręcił głowa ze zrezygnowaniem, kiedy przyciągnął Konrada za szyję bliżej. Jego usta przywarły do warg Gronczewskiego mocno, tłumiąc także śmiech gangstera.

               – Jesteś niemożliwy – tchnął gorącym oddechem Adam, kiedy ich usta na chwilę się rozłączyły.

               – Nie – mruknął bardzo cicho Gronczewski. – Jestem po prostu twój.

               I nie czekając dłużej na reakcję Aleksandrowicza, wziął z brzegu wanny zapomnianą gąbkę. Spieniając ją od nowa, odwrócił się od policjanta znów zajmując poprzednie miejsce pomiędzy jego nogami. Zaczął leniwie obmywać oplatające go łydki drugiego mężczyzny i już w następnej chwili znów poczuł usta na swoich ramionach.

               – I vice versa – szepnął Adam, pomiędzy jednym a drugim pocałunkiem.

__

*tytuł opowiadania jest zainspirowany piosenką Chris'a Rea "Driving Home for Christmas"

Liczba komentarzy: 2

  • Super, znalazłam na insta, przeczytałam wszystkie, zamówiłam książkę i czekam… Podoba mi się, że można poczuć naszą rzeczywistość plus fabuła i bohaterowie. Czekam…. na następne i dziękuję.

    Dorota
  • To było urocze, uwielbiam to jak teoretycznie tworzą między sobą kontrast, a równocześnie są tak podobni, plus podkreślenie tego, że powinno się mówić o swoich potrzebach 🤍

    Pachnący Groszek

Zostaw komentarz