Last Christmas*

Opowiadanie jest przeznaczone dla odbiorców powyżej 18 roku życia.
___
zredagowała Patrycja Siedlecka

 

               Konrad pozbawiony jednego ze zmysłów, starał się badać otaczający go świat tymi, które nie zostały mu odebrane. Słyszał więc wyraźnie śnieg skrzypiący pod jego butami, którego to odgłos stanowił jedyny dźwięk zakłócający panującą wokół ciszę. Czuł mróz szczypiący w policzki. Dochodził go nawet ten specyficzny zapach charakterystyczny dla zimowych dni, kiedy powietrze wydawało się tak krystalicznie czyste, że smakowało niemal cierpko w ustach. Nic jednak nie widział. Jego oczy przysłaniała czerwona, szeroka wstęga, która nie przepuszczała światła. On też, zgodnie z obietnicą, nie starał się podglądać. Nie próbował nawet marszczyć nosa, żeby sprawić, aby materiał trochę się z niego zsunął i dał mu możliwość sprawdzenia, dokąd właśnie prowadził go jego chłopak.
               Adam Aleksandrowicz, pozornie dobrze prowadzący się pan władza, bezczelnie użył podstępu i zawiązał mu opaskę na oczach, kiedy tylko ten obudzili się wcześnie rano. I tak oto Konrad Gronczewski, samozwańczy książę wrocławskiego półświatka oraz były komandos elitarnego regimentu Legii Cudzoziemskiej, nie wiedział, co dokładnie się z nim dzieje od paru godzin. Nie miał pojęcia, gdzie właśnie dojechali. Nie potrafił nawet wyczuć pory dnia.
               Gangster szybko przestał szacować czas, jaki upłynął od ich wyjścia z mieszkania. Wiedział za to, że długo jechali gdzieś samochodem i na pewno stali w korkach, ale to mogło spotkać ich właściwe na każdej polskiej drodze. Tym, co naprowadziło go na kierunek ich jazdy, był fakt zatrzymywania się na bramkach służących do pobierania opłat za przejazd autostradą. Nawet jeśli przez grający na cały regulator kawałek Last Christmas zespołu Wham Konrad nie dosłyszał, za który odcinek Aleksandrowicz zapłacił, to nadal wiedział, że państwo pobierało myto w tej części Polski tylko za trasę między Wrocławiem a Krakowem. Dzięki temu Gronczewski wydedukował, że musieli poruszać się w kierunku stolicy Małopolski. „A może znaleźliśmy się nawet dużo dalej”, pomyślał, kiedy nagle postąpił następny krok, a jego noga zapadła się po kolano w śnieżną zaspę.
Konrad zachwiał się i o mało co nie wyłożył się cały na śnieg, gdyby nie to, że Adam szybko zareagował i chwycił go w pasie, stabilizując ich obu.
               – Czy na serio nadal muszę mieć zasłonięte oczy? – zamarudził Gronczewski i szukając na oślep dłoni Adama, dopytał: – Nie masz już dość tej zabawy?
               Policjant jednak zamiast podać rękę drugiemu mężczyźnie, tylko zacisnął mocniej ramiona w jego pasie i przysunął się bliżej. Konrad poczuł, jak otaczające ich przeraźliwe zimno od razu odrobinę zelżało, kiedy Aleksandrowicz przylgnął do jego pleców na tyle, na ile pozwalała mu na to puchowa kurtka.
               – A czy to nie ty zawsze powtarzasz – zaczął szeptem i kładąc brodę na ramieniu gangstera, sięgnął ustami jego ucha, żeby dodać jeszcze ciszej: – że nie ma czegoś takiego jak dość zabawy?
               – Ewidentnie myliłem się w tej kwestii – odparł niepocieszony Konrad.
               Aleksandrowicz zaśmiał się dźwięcznie i zanim odsunął się zupełnie, zostawił na policzku Gronczewskiego szybkiego całusa.
               – Jeszcze tylko chwila i będziesz mógł w końcu zobaczyć, gdzie cię zabrałem – dodał gorliwie, biorąc Konrada tym razem pod ramię, żeby poprowadzić go bezpiecznie przez ośnieżoną ścieżkę.
               Gronczewski nie miał serca sprzeciwić się swojemu chłopakowi, w momencie kiedy znajdowali się ewidentnie na ostatniej prostej do spełnienia jego planu. Właściwie to nigdy nie miał serca, żeby protestować przeciwko jakiemukolwiek pomysłowi Aleksandrowicza, ale też nigdy nie zamierzał się do tego głośno przyznać. Zresztą to właśnie z tego powodu ta końcówka roku miała wyglądać dla niego zupełnie inaczej niż poprzednie, które spędzał na podsumowaniu biznesowych wyników, bo Adam nauczony porażką ostatnich świąt tym razem oznajmił mu dobry miesiąc wcześniej, że bierze wolne w okolicy Bożego Narodzenia i zabiera Konrada na kilkudniowy wypad. Miejsce docelowe pozostawało owiane tajemnicą.
               On – nawet jeśli dzisiaj przez całą drogę planował słodką zemstę – uważał to za całkiem dobry pomysł. Perspektywa spędzenia czasu tylko z Aleksandrowiczem jawiła mu się jako najlepszy prezent, nawet jeśli został wyciągnięty z łóżka zbyt wcześnie jak na wolny poranek. Na to, że wydostaną się z Wrocławia, też nie narzekał, bo gdziekolwiek by się nie znaleźli, byli wolni od całej tej bandy ludzi, przez którą ostatnio nie mogli zostać sami nawet na parę minut. Gronczewski nie pamiętał nawet, kiedy ostatnio udało im się zaliczyć szybki numerek rano. „Tragedia”, pomyślał, a Aleksandrowicz w tym samym momencie powiedział:
               – Uważaj na stopień.
               Konrad wyczuł podwyższenie i kierowany przez policjanta bez problemu wspiął się po trzech schodach. Po chwili też usłyszał dźwięk przekręcanego klucza w zamku i ciche skrzypnięcie drzwi. Poczuł cieplejszy podmuch powietrza dochodzący z wnętrza, w które obaj weszli.
               – Jeszcze kilka kroków – szepnął Adam, prowadząc go za rękę, aby w końcu zatrzymać się i przystanąć za jego plecami.
               Aleksandrowicz musnął szyję Gronczewskiego zimnymi palcami, rozwiązując w końcu zawiązano przez niego rano węzeł. Czerwona wstęga opadła na ramiona Konrada i zatrzymała się tam, gdy on wreszcie mógł zobaczyć roztaczający się przed nim widok.
               Znajdowali się w czymś, co kształtem przypominało igloo, ale zamiast z lodu zostało zbudowane z dębowych desek i szkła. To właśnie dzięki temu, że co najmniej jedną trzecią kolistej ściany zajmowało potężne okno zbudowane ze szklanych heksagonów, do wnętrza wpadały ostatnie promienie zachodzącego nad Tatrami słońca. Gasnąc w nisko zawieszonych, pojedynczych chmurach, malowało linię szczytów w odcieniach różu i fioletu. Rozlewało się pąsem po niebie. Rozpraszało wśród oparów ścielającej się powoli gęstej od mrozu mgły, która wkrótce miała zmienić się w szadź.
               – Gdzie jesteśmy? – zapytał Gronczewski, chłonąć zimowy obraz.
               – Po słowackiej stronie Tartar, w Jaworzynie Tatrzańskiej – wyjaśnił zadowolony z siebie Adam. – Podoba ci się?
               – Czy mi się podoba? – odbił pytanie gangster i powoli odwracając się do swojego chłopaka, zaczął wymieniać: – Jesteśmy z dala od cywilizacji, zakopani w śniegu, ogarnięci ciszą i spokojem...
               – I nie ma tutaj Elki, Antona, Antka i Franceski? – domyślił się Aleksandrowicz.
               Konrad przytaknął, ale już nic nie odpowiedział, bo z ciekawością rozglądał się po pomieszczeniu. Całość wydała się niezwykle przytulna. Igloo niby urządzono w typowo góralskim stylu, lecz nie brakowało mu eleganckiego sznytu. Naprzeciw okna znajdowało się potężne łóżko zasłane futrzanymi kocami. Pod jedną ze ścian stała koza, od której roztaczało się przyjemne ciepło, a pod nią rozłożono owcze skóry. Naprzeciw, po drugiej stronie pokoju, ustawiono też spory dębowy stół z krzesłami, a przez otwarte drzwi prowadzące do kolejnego pomieszczenia Gronczewski dostrzegł nowocześnie urządzoną łazienkę z okazałą wanną.
               – Nieźle – mruknął do siebie gangster, uśmiechając się nagle.
               – Co „nieźle”? – zagadnął go zaintrygowany Aleksandrowicz.
               – To pomieszczenie jest niewielkie, a ja widzę co najmniej dziesięć różnych miejsc, w których będę mógł się cieszyć – zawiesił znacząco głos i uśmiechając już w pełni, dokończył: – twoją obecnością.
               Adam parsknął na to śmiechem i pokręcił głową z niedowierzaniem.
               – Jesteś gorszy niż Antek – przyznał.
               – Gdybym tylko jeszcze miał jego wytrwałość – powiedział niemal nostalgicznie Gronczewski – wtedy każde z tych miejsc wypróbowalibyśmy co najmniej po pięć razy.
               – Cóż… – szepnął Aleksandrowicz i przysunął się ku Konradowi. Sugestywnie unosząc brew, zaproponował: – Możemy sprawdzić wannę zaraz po tym, jak wrócimy z Wigilii.
               Na ustach Gronczewskiego już formował się uśmiech, ale gdy gangster dosłyszał ostatnie słowo, odsunął się raptownie od drugiego mężczyzny.
               – Zaraz, zaraz – powiedział, jakby otrząsnął się z jakiegoś uroku. – Jakiej Wigilii?
               – Normalnej – przyznał policjant, wzruszając ramionami. – Startuje za niecałe pół godziny w głównym budynku. A później zamiast śpiewania kolęd są zajęcia budujące zaufanie dla par. To znaczy można też śpiewać, ale pomyślałem, że może body art byłoby dla nas dob… – chciał jeszcze powiedzieć Adam.
               Konrad jednak przerwał mu, nagle podejrzliwie pytając:
               – Czy ktoś polecił ci to miejsce?
               Aleksandrowicz skrzywił się i asekuracyjnie postąpił parę kroków do tyłu.
               – Tak jakby – wyznał cicho.
               – Adam – ponaglił go gangster ostrzegawczym tonem.
               – Helios ostatnio wspominał, że kiedyś byli tutaj z Olkiem, żeby popracować nad intymnością w ich związku – wyznał w końcu na jednym wydechu policjant, spoglądając na Konrada niepewnie. – Podobno wrócili odmienieni.
               – Ok – powiedział wolno Gronczewski, unosząc kolejno palce, kiedy zaczął wyliczać. – Obudziłeś mnie o szóstej rano, wywlokłeś z przyjemnie ciepłego łóżka i to nawet bez chociażby jednego całusa, żeby na ślepo wieźć mnie przez pół Polski i…
               – Ale przynajmniej jest tutaj pięknie i spokojnie, prawda? – wtrącił się Aleksandrowicz, proponując.
               – Mnie bardziej martwi to, że chcesz pracować nad problemem, którego ewidentnie nie mamy – zauważył teraz już na poważnie rozdrażniony Konrad. Nerwowym gestem ściągnął kurtkę i rzucił na stół, dodając: – I co jeszcze? W jego rozwiązaniu ma pomóc nam wspólne wykonywanie zabawek dla dorosłych na choinkę?
               – Konrad – szepnął policjant nadzwyczaj czule. – Naprawdę nie mamy problemów?
               – Nie z tym – odpowiedział twardo Gronczewski.
               Odwrócił głowę w stronę okna i na chwilę zapatrzył się na umierające za górami słońce. Już tylko cienka linia obrysowywała czerwienią szczyty, żarząc się na firmamencie. Gasnąc powoli, sprawiała, że granica pomiędzy ziemią a niebem całkowicie znikała, a kolejna zimowa noc dawała złudę tego, że właśnie znaleźli się gdzieś pomiędzy. W zawieszeniu. W miejscu, które nie kierowało się tak ścisłymi zasadami jak te panujące na świecie w ciągu dnia. W miejscu, gdzie nagle pojawiała się przestrzeń na całkowitą szczerość. Nie tę wyrażoną słowami, lecz taką, która mogła zaistnieć jedynie przez bliskość ciał.
               – Dobrze – zgodził się nagle Gronczewski i odwracając się ku Adamowi, dodał zdecydowanie: – Popracujmy nad tą intymnością, ale po mojemu.
               Na dowód swoich słów chwycił za szarfę, która nadal okalała jego szyję, i zsunął ją z siebie szybkim ruchem. Przesuwający się po jego skórze materiał rozgrzał ją nagle. A może ten nagły żar, który poczuł gdzieś w głębi swojego ciała, był efektem spojrzenia Adama? Jego mężczyzna przyglądał mu się lekko zaniepokojony, kiedy Konrad nawijał końce wstęgi na swoje dłonie, aby w końcu pociągnąć za nie stanowczo, jednocześnie postępując o krok w jego stronę.
               – Co chcesz zrobić? – zapytał policjant niepewnie.
               – Powiedz mi najpierw, na pewno chcesz iść na tę Wigilię? – odbił pytanie Gronczewski.
               – Nie chodzi o samą Wigilię – wyjaśnił Aleksandrowicz spokojnie. – Chciałbym tylko, żebyśmy zrobili coś razem, czego nigdy wcześniej nie próbowaliśmy.
               Konrad uśmiechnął się na to nagle i postąpił kolejne dwa kroki ku Adamowi. Znajdowali się teraz tak blisko siebie, że niemal spijali ze swoich ust każdy oddech. Wystarczyło, że Gronczewski pokonałby tych kilka centymetrów i mógłby pocałować swojego chłopaka. Policjant zresztą na to czekał. Drgnął i przysunął się o brakujące milimetry, wysuwając lekko brodę. Musnął spierzchniętymi od zimna wargami usta gangstera, zapraszając go. Nęcąc. Bezczelnie kusząc.
               Gronczewski wiedział, co planuje Adam. Czułościami chciał przekonać go do swojego pomysłu. Podarować Konradowi namiastkę tego, czego ten od tylu dni pragnął, a później nagle mu to odebrać, żeby postawić warunek. I normalnie gangster poszedłby na to bez zastanowienia, bo uwielbiał przedłużać ich przyjemność w każdy możliwy sposób, ale tym razem czekał na chwilę ich bliskości za długo. Skorzystał więc z momentu nieuwagi Adama i oparł obie dłonie nadal oplątane szarfą o pierś mężczyzny, aby popchać go lekko do tyłu. Rant łóżka podciął nogi Aleksandrowicza, a ten upadł na nie i zaplątał się w miękkość futrzanych koców.
               Konrad wykorzystał zdezorientowanie Aleksandrowicza i zaatakował go od razu, nie dając czasu na kontrreakcję. Pochylił się nad policjantem i wsuwając się między jego rozchylone uda, przejął kontrolę nad ciałem. Zwinnym, tylko sobie znanym ruchem chwycił ręce Adama. Uniósłszy je nad głową mężczyzny, sprawnie związał jego nadgarstki szarfą i przymocował do ramy łóżka. Na koniec wyprostował się, żeby móc podziwiać swoje dokonanie z uśmiechem.
               – I to właśnie jest stworzenie żywego arcydzieła – powiedział jeszcze.
               Adam spoglądał na niego spod zmarszczonych brwi, próbując udawać rozłoszczonego, lecz jego prawdziwe uczucia zdradzał nagły rumieniec. Rozlał się nie tylko na policzki, ale również na szyję, pierś i wszędzie tam, gdzie teraz dotykały go zimne palce Konrada, gdy ten wolno rozpinał jego dżinsową koszulę. Napy trzaskały bezczelnie głośno w cichym pomieszczeniu wypełnionym jedynie przez przyśpieszony oddech Aleksandrowicza.
               – Znasz zasady – szepnął jeszcze Gronczewski i przechylając głowę, żeby jeszcze lepiej przyjrzeć się rezultatom swoich poczynań, dodał: – Jeśli powiesz, że tego nie chcesz, przestanę i pójdziemy na tę twoją Wigilię.
               – Nie chcę – szepnął na granicy ciszy Adam, prowokująco wpatrując się w gangstera.
               – Słucham? – dopytał Konrad stanowczo. – Czego dokładnie nie chcesz?
               – Nachyl się, to ci powiem – mruknął policjant.
               Gronczewski westchnął ciężko, ale spełnił jego prośbę od razu. Naparł na ciało Aleksandrowicza, pochylając się nisko. Wsparł się dłońmi o materac, ułożywszy je po obu stronach głowy drugiego mężczyzny, kiedy dla zachęty potarł szorstkim policzkiem o gładką skórę twarzy policjanta.
               – Czego nie chcesz? – zapytał ponownie szeptem wprost do ucha Adama.
               – Nie chcę iść na Wigilię – wyznał cicho jego chłopak.
               Konrad uśmiechnął się na to szeroko, unosząc odrobinę, a Aleksandrowicz musiał właśnie na to czekać, bo szarpnął się ku górze, próbując uchwycić usta gangstera w swoje własne. Tylko że Gronczewski znów był szybszy i odsunął się w ostatnim momencie, prostując się.
               – O nie – powiedział z bezczelnym uśmiechem triumfu. – Czekałem kilka godzin na to, aż znów pozwolisz mi widzieć, więc teraz ty też poczekasz na to, aż będziesz mógł mnie dotknąć.
               – Planowałeś to od rana, prawda? – mruknął niepocieszony Adam.
               Szarpnął rękoma, z nadzieją spoglądając na węzeł, nawet jeśli doskonale wiedział, że związał go ekspert.
               – Wymyśliłem to teraz – wyjaśnił Konrad. – Kiedy wspomniałeś, że chcesz zrobić coś, czego jeszcze nie robiliśmy.
               – Akurat – parsknął policjant.
               Zaraz jednak szybko umilkł, bo Gronczewski rozsunął jego uda jeszcze szerzej, po czym klęknął między nimi wygodniej. Nadal nie spuszczając uważnego wzroku z twarzy drugiego mężczyzny, gangster sięgnął za siebie i po omacku odnalazł zamki butów Adama. Otwierając je jednocześnie, wsunął palce do ich wnętrza, aby pozbyć się ich sprawnie.
               – Jeden problem z głowy – szepnął z zadowoleniem.
               – A ty się nie rozbierzesz? – zapytał z nadzieją Adam, patrząc na Konrada oczami pociemniałymi od pożądania.
               – Ja? – spytał zaskoczony Gronczewski. – Przecież to ty jesteś moim żywym płótnem, które muszę bardzo dokładnie przygotować.
               W takt swoich słów gangster przesuwał dłońmi wzdłuż nóg policjanta. Od kostek, przez kolana i uda, aż do bioder, muskał palcami na ciało Aleksandrowicza przez materiał jego dżinsów. Może dlatego jakakolwiek odpowiedź zgasła na ustach drugiego mężczyzny. Zamiast tego Adam napierał na ręce Gronczewskiego, wzdychając z przyjemnością, kiedy ten w końcu sięgnął jego rozporka.
               – Nadal tego chcesz? – zapytał ponownie bardziej z przekory niż chęci posiadania pewności.
               – Iść na Wigilię? – dopytał Aleksandrowicz, unosząc brew.
               Na jego ustach błądził uśmiech, kiedy dłońmi chwycił za przywiązaną do ram część szarfy i użył jej jako wsparcia, aby unieść się na łóżku, wciąż napierając na dłonie gangstera. Jego biodra wybiły się ku górze i w płynnym, kuszącym ruchu opadły z powrotem, zachęcając Gronczewskiego.
               Konrad przygryzł wargę, żeby nie dać się skusić temu wijącemu się pod nim ciału. Nie powtrzymał się jednak przed tym, aby nie szarpnąć za guziki dżinsów Adama, uwalniając w końcu jego gotowe ciało.
               Aleksandrowicz nie nosił bielizny, więc kiedy poczuł na swojej rozgrzanej, nagiej skórze dotyk chłodnych opuszków, nie powstrzymał głośnego westchnięcia ulgi. Jego biodra znów wybiły się ku górze, tym razem szukając jeszcze więcej kontaktu i niemo błagając o więcej. Tyle że Konrad na razie nie chciał dać mu nic poza delikatność. Muskając więc na granicy dotyku otwartą dłonią męskość Adama, chciał go tylko rozdrażnić, zanim nie wsunął palców za pasek spodni policjanta. Szarpiąc za nie mocno, zsunął je z nagich pośladków mężczyzny, wyswobadzając również i jego nogi.
               – A skarpetki? – zauważył Aleksandrowicz.
               – Teraz jesteś niecierpliwy, tak? – mruknął gangster, ale chwycił kostki Adama.
               Podnosząc się, ułożył na swoim brzuchu jego stopy i nie spuszczając wzroku z twarzy policjanta, wolno zsunął z nich upstrzony w świąteczne wzory materiał. Gdy rzucił skarpetki za siebie, pozwolił Aleksandrowiczowi opuścić również nogi. Policjant jednak zsunął je z Konrada nieśpiesznie, dając im opaść na boki. Przyglądał się przy tym Gronczewskiemu spod półprzymkniętych powiek, uśmiechając lekko, tak jakby to on wygrał tę ich małą potyczkę.
               I może rzeczywiście tak się stało, bo Adam wyglądał teraz skandalicznie pięknie. Nagi, zanurzony w futrach, drżący od hamowanego pragnienia i tak bardzo gotowy. Jego kruczoczarne włosy ścieliły się na białej poduszce w nieładzie, poprzyklejane do skroni od potu. Ten pokrywał też swoim woalem każdy napięty mięsień mężczyzny, sprawiając, że jego ogorzała skóra w półmroku wydawała się tak delikatna jak atłas. Atłas zlany rumieńcem, który pogłębiał się z każdą upływającą minutą tego, jak Konrad po prostu przyglądał się policjantowi. Patrzył, jak ten uparty człowiek jest mu teraz całkiem oddany. Związany i uległy.
               – Gdybyś tylko mógł się teraz widzieć – szepnął Gronczewski głosem aż ciężkim od pożądania.
               Sięgnął jeszcze ku twarzy Adama, aby zagarnąć ją w dłoń. Kciukiem delikatnie podrażnił mu dolną wargę. Pozwalając mężczyźnie pochwycić swój palec w usta i przygryźć lekko, gangster powiedział tylko cicho, z namaszczeniem:
               – Poddany i tylko mój.
               – I co ze mną zrobisz? – szepnął Adam drżąco.
               Konrad przechylił głowę, przyglądając się drodze, jaką teraz pokonywała jego dłoń. Tylko opuszkami palców obrysował linię szczęki policjanta i powiódł nimi dalej, przez jego pierś i napięte mięśnie brzucha, gdy mężczyzna znów wsparł się na szarfie i wyszedł mu naprzeciw, wyginając się w łuk.
               – Coś na pewno wymyślę – mruknął w końcu, zabierając rękę.
               Adam opadł z powrotem na łóżko z pomrukiem niezadowolenia. Gangster jednak nie zamierzał dać mu długo czekać, bo znów ułożył dłonie na wewnętrznej stronie ud Aleksandrowicza. Napierając na nie, zmusił mężczyznę, aby jeszcze trochę je rozsunął i pozwolił mu wejść pomiędzy nie głębiej. Adam wybił się na to nowe doznanie do góry, w kolistych ruchach bioder szukając bliskości, więc Konrad pośpieszył, aby spełnić i tę niemą prośbę. Powiódł dłońmi dalej przez biodra i aż do pasa policjanta. Jego palce okalały wąską talię drugiego mężczyzny, zaciskając się na niej mocno, na granicy bólu i przyjemności, aby za chwilę w jednym stanowczym ruchu przysunąć Aleksandrowicza do siebie.
               Policjant nie powstrzymał głośnego syknięcia zaskoczenia, gdy niespodziewanie Gronczewski zsunął palce na jego pośladki i gniotąc ich mięśnie, uniósł go jeszcze wyżej, jednocześnie pochylając się, aby nagle wziąć gotowe ciało Aleksandrowicza głęboko w gorące wnętrze swoich ust.
               – O Chryste – jęknął gardłowo Adam, zalany falą raptownej przyjemności.
               Szarpnął ręce w potrzebie dotknięcia Konrada, ale wstęga skutecznie go przyblokowała, więc mógł tylko wybić się biodrami wyżej, wchodząc we wnętrze gangstera jeszcze mocniej. A Gronczewski mu na to pozwolił. Zwolnił swój stalowy uścisk, w którym do tej pory trzymał pośladki policjanta, i ponownie ułożył dłonie w pasie. Długie palce gangstera znów otoczyły talię drugiego mężczyzny, uspakajając jego do tej pory chaotyczny rytm, w jakim zdobywał usta Konrada.
               – Chcę cię… – zaczął nieskładnie Aleksandrowicz, wypowiadając słowa z kolejnym, ciężkim westchnieniem. – Chcę… dotknąć – syknął jeszcze lekko sfrustrowany i znów się szarpnął.
               Gronczewski jednak tylko się na to uśmiechnął pomiędzy jednym rucham bioder Adama a drugim i sam pogłębił pieszczotę, opadając na drugiego mężczyznę z pomrukiem przyjemności. Czuł, że policjant jest już na granicy. Cały drżał w jego ustach, ciało trzęsło się niekontrolowanie. Ruchy stawały się desperackie. Szybkie. Kompletnie nie do opanowania. Tak samo jak słowa, które Aleksandrowicz teraz powtarzał, prosząc go o więcej bez wstydu i zahamowań. A Konrad mu to dał. Pochylił się nad nim głębiej, biorąc jego ciało w swoje ciasne usta ostatni raz, zanim nie poczuł, jak ich wnętrze zalewa cierpkie ciepło.
               Adam doszedł z jego imieniem na ustach, które rozbrzmiało bezwstydnie głośno w wilgotnej ciszy pomieszczenia, i w końcu opadł na futra kompletnie bez siły. Bez słowa dał się zagarnąć gangsterowi, gdy ten ułożył się na nim i kładąc głowę na nadal unoszącym się w szybkich oddechach brzuchu policjanta, oplótł go ciasno ramionami w pasie.
               Minął dobry kwadrans, kiedy tak leżeli, milcząc. Dokoła nich zapadła niemal kompletna ciemność, gdyby nie liczyć blasku płomieni dochodzącego z rozgrzewającej pomieszczenie kozy. Trzask polan i zapach suchego, palącego się drewna sprawiał, że Gronczewski zaczynał powoli odpływać. Nie przeszkadzało mu nawet to, że musiał zignorować swoją własną potrzebę spełnienia, ale Adam, który nigdy nie chciał pozostawać mu dłużny, powiedział cicho:
               – Rozwiąż mnie.
               Gronczewski na te słowa uniósł się lekko, szukając wzroku drugiego mężczyzny, gdy zapytał przejęty:
               – Jest ci niewygodnie?
               – Nie – wyznał Aleksandrowicz. – Chcę cię w końcu dotknąć.
               Konrad uśmiechnął się na to szeroko i całkiem podniósł się na wyciągniętych ramionach, wyjaśniając:
               – Chciałbym jeszcze trochę wykorzystać to, że jesteś na mojej łasce.
               Policjant westchnął ciężko, udając niepocieszonego, lecz i tym razem nagły rumieniec, który rozlał się na jego policzkach, zdradzał, że i ten pomysł mu się podoba.
               – Muszę powiedzieć Elce, żeby już nigdy nie dawała nam prezentów – zamarudził jednak jeszcze dla zasady.
               – Chcesz mi powiedzieć, że to ta wstęga, którą podarowała nam w zeszłym roku? – zagadnął szczerze zdziwiony gangster.
               Adam tylko znacząco uniósł brew w ramach odpowiedzi, na co Gronczewski parsknął krótkim śmiechem.
               – W takim razie chyba muszę jej na poważnie podziękować, bo znów podarowała mi coś, co jest dla mnie najcenniejsze – stwierdził tylko.
               – Co takiego? – zapytał zaciekawiony Aleksandrowicz.
               – Ciebie – odparł po prostu Konrad.
               W końcu opadł na Adama i zamknął jego usta w głębokim pocałunku. Pierwszym, ale zdecydowanie nie ostatnim tych świąt.

 

KONIEC

__

*tytuł opowiadania jest zainspirowany piosenką zespołu Wham "Last Christmas" 

Zostaw komentarz