Odbicia i cienie

Wzrok Adama ponownie powędrował ku torbie zostawionej na blacie kuchennym. Sporządzona ze zwykłego, szarego papieru i bez markowego oznakowania, została wciśnięta w niewielką przestrzeń koło lodówki, kiedy Konrad przesunął ją, aby wypakować spożywcze zakupy. Później mężczyzna przestał zwracać na nią uwagę, bo zajął się przyrządzaniem kolacji. Uparł się, że będzie to robił, dopóki mieszka u Aleksandrowicza, bo nie chciał jeść tylko jedzenia na wynos, a policjantowi nadal nie pozwalał się przemęczać.

               Detektyw jednak nie narzekał. Nie dość, że dzięki temu jadł regularnie domowe posiłki, to jeszcze mógł podziwiać, jak gangster świetnie radzi sobie z przyrządzaniem naprawdę wyszukanych potraw. I mimo, że upłynęło tylko kilka dni od momentu, kiedy Adama w końcu wypuszczono ze szpitala, to Gronczewski potrafił już doskonale odnaleźć się w jego kuchni. Niczym tancerz, zwinnie i płynnie poruszał się pomiędzy zlewam, palnikami, a lodówką, żonglując patelniami i garnkami.

               Nadal też zdawał się trochę nierealny. Czasami, kiedy policjant siedział tak przy barze i po prostu go obserwował, nie mógł uwierzyć, że Versace – postrach wrocławskiego półświatka – zwyczajnie krząta się po jego kuchni. Co dziwniejsze, mimo tego, że ta scena była kwintesencją domatorstwa, Konrad nadal wyglądał w tym wszystkim cholernie seksownie. Zupełnie tak jak teraz, kiedy ubrany w jakieś pstrokate dresy od swojego ulubionego projektanta i białą bokserkę, z rozwichrzonymi włosami i bezczelnym uśmiechem na ustach, postawił przed Aleksandrowiczem parujące danie.

               – Chciałeś steka, jest i stek – powiedział jeszcze, również siadając przy barze, naprzeciwko policjanta.

               – Wygląda obłędnie – przyznał Adama, przypatrując się z uśmiechem misternej konstrukcji, która z powodzeniem mogłaby powstać w restauracji z gwiazdką Michelin.

               Podnosząc z serwetki sztućce, uniósł jeszcze wzrok na dumnego z siebie mężczyznę i dodał:

               – Gdyby kiedyś nie wyszło ci to, co obecnie robisz, cokolwiek to jest, masz szansę, żeby zostać szefem kuchni.

               – Pracowałem na kuchni – rzucił Versace i po chwili zreflektował się, milknąc.

               Aleksandrowicz zamarł w pół ruchu, zanim włożył pierwszą porcję jedzenia do ust. Nawet jeśli był głodny, a jedzenie nęciło zapachem, taki skrawek informacji wymagał jego pełnej uwagi.

               Za tydzień miały minąć dwa miesiące, odkąd się poznali, a Gronczewski nadal nie za bardzo chciał dzielić się z detektywem wydarzeniami z jego przeszłości. Policjant zazwyczaj musiał wydzierać je z niego kawałek po kawałku, próbując użyć wszystkich policyjnych technik przesłuchań jakie znał – od przekupstwa, przez postraszenie, aż do szantażu. Zazwyczaj też kończył z niczym, mimo że przecież był dobry w tym co robi i wcześniej udawało mu się złamać nie jednego sprytnego bydlaka. Zwłaszcza, że teraz miał też do dyspozycji znacznie szerszy wachlarz przynęt – swoje ciało i przyjemność jaką mogło dać drugiemu mężczyźnie.

               Konrad jednak pilnował się, zbywał go żartami albo pocałunkami i bagatelizował. Stosował technikę odbić i cieni, zmieniając temat, robiąc uniki i chowając się za innymi, mniej istotnymi informacjami. I niezwykle rzadko – zazwyczaj, kiedy stawał się zmęczony albo naprawdę odprężony – dawał się pociągnąć za język lub odsłaniał się z czymś tak, jak przed chwilą.

               Adam musiał pozostać ostrożny, jeśli chciał się dowiedzieć czegoś więcej o wspomnianej przez Gronczewskiego pracy. Dlatego w końcu wsadził kęs jedzenia do ust, przymykając oczy i mrucząc z przyjemnością. Nie udawał. Mięso zostało przyrządzone idealnie. Soczyste, o wyraźnym dymnym smaku i miękkie rozpływało się na jego języku.

               – Nie no, musisz mi powiedzieć, kto cię tego nauczył – zagadnął Aleksandrowicz, widząc jak gangster obserwuje jego każdy ruch.

               Gordon Ramsay – rzucił Konrad, uśmiechając się mimowolnie, gdy jego wzrok skupił się na ustach detektywa.

Adam opieszale zlizał z nich te odrobinę tłustego soku, która zatrzymała się na jego dolnej wardze, zanim nie wpakował do buzi kolejnego kawałka pieczonego ziemniaka. Wydał przy tym gardłowy jęk normalnie zarezerwowany na te momenty, gdy to Gronczewski doprowadzał go na granice rozkoszy.

               – Uczył cię, kiedy u niego pracowałeś? – dopytał policjant niby od niechcenia.

               – Nie – mruknął Versace, a jego uśmiech zmienił się w ten bardziej przebiegły. – Na YouTubie jest sporo filmików, jak przygotowuje różne potrawy, a ja miałem dużo czasu do zabicia, kiedy byłeś w szpitalu.

               Aleksandrowicz przewrócił na to oczami, prychając niezadowolony z tego, że jego kolejna próba się nie powiodła. Wrócił też do jedzenia, ale już przesadnie nie akcentował swojego zachwytu. Danie oczywiście nadal mu smakowało, ale w jego mniemaniu Versace stracił prawo do otrzymywania za nie pochwał. Gangster jednak nic sobie z tego nie robił. Posłał mu kolejny bezczelny uśmiech i w końcu sam też zaczął jeść.

               Ich rozmowa samoistnie przeszła na inne tematy. Konrad opowiadał policjantowi o tym, co wydarzyło się w klubie zeszłej nocy. Nie wchodził w szczegóły. A przynajmniej nie te, które mogłyby sprawić, że Aleksandrowicz stanąłby przed niemożliwym wyborem – jego powinnością, która zmusiłaby go do zgłoszenia problemu przełożonym, a coraz silniejszą potrzebą chronienia tego, co budowało się pomiędzy nim a Gronczewskim.

               Adam słuchał więc o tym, co znów wywinął Klary, o rosnącej popularności Babilonu po sylwestrowej imprezie, o narzekaniach Antona na gości ze strefy VIP i nawet o tym, kto znów się tam zakradł. W zamian za to, policjant opowiadał o sprawach Elki i o jej nagłym wyjeździe do Warszawy, o swoich planach powrotu do pracy i o pomyśle Antona na to, żeby razem odrestaurowali jego starego mercedesa.

               Policjant zapomniał na moment o łowieniu informacji. Zapomniał też o tajemniczej torbie ciągle wciśniętej w róg koło lodówki. Po prostu spędzał czas z facetem, który ostatnio zaprzątał jego każdą myśl i nagle, zupełnie niepostrzeżenie stał się jedną z ważniejszych osób w jego życiu. Jeśli nie najważniejszą – pomyślał Aleksandrowicz, patrząc jak gangster dolewa sobie czerwonego wina, a jemu mineralnej wody.

               Konrad dbał o każde, nawet najdrobniejsze zalecenie lekarki prowadzącej Adama. Pilnował, żeby ten brał leki na czas. Nie pozwalał mu wypić ani odrobiny alkoholu, która mogłaby zaszkodzić jego organizmowi przeoranemu przez wszystko to, co podała detektywowi Iwona. Znalazł mu najlepszych rehabilitantów. Zwracał uwagę na to, żeby utrzymywać wysokobiałkową dietę, która miała pozwolić wrócić Aleksandrowiczowi do wagi nawet sprzed listopadowej sprawy. Wszystkiemu temu towarzyszyła szorstka czułość. Przebijała się często przez te drobne, codzienne gesty, ale niezaprzeczalnie była obecna. Zdążały się momenty, gdy Gronczewski wręcz zalewał nią Adama, a ten zastanawiał się, ile jeszcze potrwa ten ich miesiąc miodowy.

               Teraz jednak nie myślał także i o tym. Teraz czuł się za bardzo odurzony. Tonął w niebieskich tęczówkach mężczyzny, który przyglądał się mu z przeciwległej strony blatu i wydawało mu się, że ich bańka nigdy nie pryśnie. Bo teraz właśnie tego potrzebował. Tej szorstkiej czułości. Tej opieki. Tego skupiania się na tak banalnych rzeczach, jak droczenie się z Gronczewskim.

               Pierwszy raz w życiu potrzebował tego, aby czyjś świat skupił się na nim. Chociaż na moment. Tak, żeby nie myśleć o tym co stało się parę tygodni wcześniej, albo co mogła przynieść przyszłość, kiedy to będzie w końcu musiał zdecydować o tym, co zrobić ze swoim życiem. Teraz próbował po prostu trwać w obecnej chwili.

               Na tę myśl jego wzrok znów powrócił do szarej torby. Ciekawość w końcu wzięła nad nim górę, ale zanim nawet otworzył usta, żeby zapytać co jest w środku, Konrad podążył za jego spojrzeniem i ze śmiechem odezwał się pierwszy:

               – Cały czas patrzysz w tamtym kierunku i zaczynam robić się zazdrosny o kawałek papieru.

               – Po prostu zastanawiam się co w niej jest – odparł Aleksandrowicz, uśmiechając się i wzruszając ramionami.

               – Mogłeś zajrzeć.

               – Nie jestem neandertalczykiem – prychnął policjant. – Nie grzebie ludziom w tajemniczych zakupach.

               Tym razem Gronczewski wybuchnął głośnym śmiechem, odchylając się na stołku barowym. Ostatnio zdarzało mu się to coraz częściej. Pierwszy raz, kiedy gangster roześmiał się tak szczerze, Adam prawie zachłysnął się wodą. Całe zajście miało miejsce jeszcze w szpitalu, kilka dni przed wyjściem Aleksandrowicza i teraz wydawało mu się, że czym dłużej przebywają u niego w mieszkaniu, mężczyzna powoli się odsłania. Może nie opowiadał mu o dzieciństwie, jego ucieczce z domu zaraz po zdanej maturze, czasie spędzonym w Legii albo o tym, co robił, kiedy w końcu skończył się jego kontrakt i znalazł się w Londynie, ale za to Versace pozwalał detektywowi odkrywać jego ciało.

               To ono mówiło do Aleksandrowicza. Odsłaniało przed nim to, co Gronczewski lubi, co go drażniło, co sprawiało, że stawał się odprężony albo czym się zdradzał, jeśli coś go martwiło. Poprzez drobne gesty, spojrzenia i maniery, policjant poznawał ten wysublimowany i skomplikowany język. W czasie długich nocy i leniwych poranków, kiedy Adam wodził ustami i opuszkami palców przez rozgrzaną skórę drugiego mężczyzny, odkrywając jego wszystkie sekretne źródła przyjemności, dowiadywał się, że w Konradzie drzemią pokłady zaskakujących uczuć – hojność, bezinteresowność i nawet delikatność.

               Tak, Gronczewski może i nie potrafił opowiadać o tym, co się z nim działo, ale za to próbował być szczery w inny sposób. Nagle te wszystkie maski, którymi się zasłaniał – te wszystkie odbicia i cienie zasłaniającego go niczym woale tajemnic – opadały. Tak jak teraz, kiedy podniósł się ze swojego miejsca i sięgnął po torbę. Postawić ją na blacie między nimi, włożył rękę do jej środka i wyjął sporą, czarną torbę o charakterystycznym kształcie.

               – To kamera? – zapytał zaskoczony Adam.

               Konrad przygryzając dolną wargę, pokręcił przecząco głową.

               – Aparat fotograficzny – odparł niecharakterystycznie speszony. – Pożyczyłem go od Antona, bo mój poszedł z dymem razem z resztą moich rzeczy.

               Policjant przytaknął na to wolno, dopytując niepewnie:

               – Chcesz zrobić jakieś zdjęcia w klubie?

               – Nie – powiedział Gronczewski ostrożnie, a jego kąciki ust drgnęły w budującym się uśmiechu, gdy dodał: – Chciałbym spróbować czegoś innego.

               – Ze mną? – domyślił się Aleksandrowicz i niedowierzająco dopytał: – Chcesz zrobić mi zdjęcia?

               Brwi gangstera poszybowały do góry w niemym uznaniu, a na jego ustach pojawił się już pełny uśmiech.

               – Cholera, uwielbiam to, jak potrafisz szybko łączyć fakty – szepnął jeszcze zadowolony.

               – A i tak udało ci się mnie zaskoczyć – wyznał Adam i odpinając zamek torby, zajrzał do środka. Widząc profesjonalny sprzęt, mruknął: – Umiesz się w ogóle tym posługiwać?

               Gronczewski prychnął na to, rzucając:

               – Spadaj!

               – No co? – zaśmiał się policjant. – To wygląda na bardziej skomplikowane urządzenie niż karabin snajperski.

               – I jest – potwierdził Konrad nie bez wyczuwalnej nuty dumy w głosie. – Ale miałem kiedyś znajomego, który nauczył mnie sporo o fotografii, a że i tak podróżowałem po świecie razem z moim oddziałem, miałem wiele okazji do praktykowania.

               – Czy to jest ten moment, kiedy ty chwalisz mi się swoimi osiągnięciami artystycznymi, a ja w końcu pytam się, czy sfotografujesz mnie, jak jednego ze swoich francuskich chłopców? – zagadnął lekko drwiąco Adam.

               – Może? – mruknął gangster, unosząc zachęcająco brew.

               Odsunął też na bok najpierw talerze, a później posunął po blacie torbę ze sprzątam, tak żeby nie przeszkadzała mu przechylić się i znaleźć się bliżej Aleksandrowicza. Skupiając na nim intensywne spojrzenie, przez moment tylko lustrował jego twarz. Jego wzrok zatrzymał się na ustach policjanta, ale Versace nie zrobił nawet najmniejszego ruchu, żeby dać upust pragnieniu, które budowało się w nim zauważalnie. Zamiast tego w końcu powiedział konfidencjonalnie:

               – Chciałbym bardzo zrobić ci te zdjęcia.

               – To już ustaliliśmy… – zaczął Aleksandrowicz równie cicho, ale gangster wszedł mu w słowo.

               – Najpierw jednak – zaczął mówić wolno – kazałbym ci rozebrać się bardzo powoli, obserwując przez obiektyw jak odsłania się każdy fragment twojej skóry i wyobrażając sobie, że za chwilę będę mógł ją dotykać, pieścić, całować…

               – Konrad – wyrwało się Adamowi zduszone jękniecie. – Nie wiem czy to dobry… – zawahał się jeszcze policjant i zaraz poprawił: – Wiesz jak wyglądam.

               – Pięknie – powiedział zdecydowanie gangster. – Wyglądasz pięknie.

               – Nie jestem tego pe… – znów zaczął Aleksandrowicz.

               Nie zdążył jednak dokończyć, bo Gronczewski sięgnął ręką w jego kierunku. Jego dłoń natychmiast znalazła to rozgrzane miejsce, gdzie szyja detektywa przechodziła w ramię, aby ułożyć się tam. Kciuk mężczyzny potarł szorstką od zarostu linię szczeki, a skóra policjanta mimowolnie pokryła się gęsią skórką, kiedy ten sam opuszek podrażnił jego dolną wargę zanim cały palec nie wtargnął do jego ust. Adam rozchylił je lekko, a wtedy Konrad uniósł się na swoim miejscu i zamknął je w szybkim, mokrym pocałunku, wyjmując palec, aby zrobić miejsce językowi.

               Gronczewski smakował czerwonym winem. Smakował też obietnicami. A jednak, kiedy odsunął się lekko od policjanta, odczekał chwilę aż ten się uspokoi i dopiero wtedy szepnął cicho, ale stanowczo:

               Pamiętaj, że jeśli się zgodzisz, możesz w każdej chwili to przerwać.

               Aleksandrowicz wolno przytaknął.

               – Tak jak zawsze? – dopytał jeszcze.

               – Tak jak zawsze – upewnił go Konrad.

               – Dobrze – zgodził się w końcu.

               – Dobrze, co?

               – Zróbmy to – tchnął w usta drugiego mężczyzny.

               Versace uśmiechnął się na to nagle i w pełni. Zostawił na wargach Adama jeszcze jednego, siarczystego całusa zanim się całkiem nie odsunął i poderwał ze swojego miejsca.

               Policjant obserwował, jak Konrad zostawił na stoliku kawowym torbę z aparatem i zamiast zająć się ustawianiem go, albo robieniem ze sprzętem cokolwiek, co powinno się z nim zrobić, podszedł do swojego laptopa umiejscowionego obok telewizora. Komputer zwyczajowo pozostawał podłączony pod bezprzewodowy głośnik i po chwili wnętrze mieszkania wypełniła muzyka dobrze znanego Aleksandrowiczowi utworu noszącego adekwatny do sytuacji tytuł – Smoke and Mirrors zespołu Gotye.

               Gangster znów uśmiechnął się bezczelnie, podchodząc powoli do Adama. Wyciągnął do niego rękę, a kiedy policjant splótł ich palce razem, Gronczewski pociągnął go ku górze i bliżej siebie, zaczynając poruszać się delikatnie w takt utworu.

               – Myślałem, że będziemy robić zdjęcia – wyszeptał Aleksandrowicz wprost do ucha Konrada.

               – Chcę, żebyś miał z tego tylko przyjemność – odmruknął Versace, a jego ciepły oddech pieścił skórę policzka detektywa, kiedy kontynuował: – Dlatego nie zacznę dopóki nie poczuję, że jesteś całkowicie odprężony.

               Jakby na potwierdzenie tych słów Gronczewski powiódł tylko samymi opuszkami w górę ramion policjanta. Jedna z jego dłoni ułożyła się miękko na jego barku, który jeszcze niedawno więził gips. Może dlatego z ostrożnością mężczyzna przesunął palcami po skórze Adama tam, gdzie wyłaniała się spod dekoltu koszulki, aby za moment swoim zwyczajem wsunąć je w już skandalicznie przydługie kosmyki włosów Aleksandrowicza. Wolne ramię Versace objęło go w pasie, przyciągając desperacko blisko.

               Detektyw westchnął drżąco, niemal dławiąc się tym nadal nowym uczuciem. Nie chodziło o przyjemność. Nie do końca. To było bardziej skomplikowane. Napawał się tą intymną bliskością, której jeszcze z nikim, nigdy nie dzielił. Tym jak doskonale się rozumieli nie musząc wypowiadać słów, kiedy Adam również uniósł ręce, aby opleść swoje ramiona wokół szyi gangstera, ukryć twarz w zgięciu szyi drugiego mężczyzny i wtulił się w niego jeszcze mocniej.

               Przez długą chwilę po prostu znajdowali się w tym zawieszeniu, opływani przez zapętloną muzykę. Ich ciała samoistnie poruszały się w jej takt. Ocierały się o siebie w boleśnie opieszałych ruchach. Ich biodra kreśliły coraz szersze okręgi, ścierając się ze sobą. Aleksandrowicz poczuł, że cały jakby topnieje w tym więzieniu rozgrzanych ramion gangstera i właśnie wtedy usłyszał:

               – Gotowy?

               Adam jedynie przytaknął, ale to wystarczyło. Versace wyplątał palce z jego włosów i rolując opuszkami jego T-shirt ku górze, ułożył obie dłonie w pasie Aleksandrowicza. Zacisnął je na twardych mięśniach, tak żeby zostawić czerwone ślady, jakby przed zdjęciami chciał naznaczyć detektywa. W tym mocnym dotyku przeniósł je jeszcze niżej, wsuwając je za gumkę dresów. Jego palce niemal brutalnie zgniotły kule pośladków policjanta, sprawiając, że ten jęknął gardłowo i rozluźnił ramiona. Konrad wykorzystał to, chwytając jego usta w swoje. Tym razem pocałunek był nieśpieszny. Gronczewski nacierał na niego, próbując wgryźć się w niego coraz głębiej, kiedy powoli popychał Adama ku sofie, aż w końcu jej rant podciął kolana detektywa, a ten ze śmiechem opadł do tyłu.

               – Zostań tak – nakazał Aleksandrowiczowi miękko.

               Konrad sam przyklęknął przy stoliku kawowym i w końcu wyjął z torby ciało aparatu. Ciągle zapatrzony w policjanta rozciągniętego na kanapie, niespecjalnie zwracał uwagę na to, co robią jego ręce, kiedy składał sprzęt. Wyglądał jakby na oślep kompletował broń, a nie przykręcał obiektyw. Uśmiechał się przy tym cwanie, a Adam musiał przyznać, że to kolejne z obliczy Gronczewskiego, które stało się nagle jednym z jego ulubionych. Gangster spoglądał na niego hardo spod opadających mu na oczy blond kosmyków. Emanował stanowczością, ale i zaskakującą delikatnością, co stanowiło połączenie, które sprawiało, że Aleksandrowicz czuł się bezpiecznie.

               – Co mam robić? – zapytał już całkiem rozluźniony i zdecydowanie podekscytowany.

               – Co tylko chcesz – odparł Versace, z pośpiechem odsuwając sobie z drogi stolik.

               Nadal znajdując się na kolanach, wycelował w Adama obiektyw i pierwszy raz nacisnął spust migawki. Spojrzał na zdjęcie wyświetlone na cyfrowym ekranie lustrzanki i szybko dopasował ustawienia. Mieli szczęście, bo mimo zimowej aury dzień pozostawał słoneczny. Promienie odbijały się od połaci śniegu za oknem, sprawiając, że po wnętrzu mieszkania kładł się miękki blask złotej godziny. Pewnie dlatego, kiedy Gronczewski zrobił parę następnych fotek, musiał już tylko lekko dopasować parametry.

               – Zacznij zdejmować koszulkę – polecił policjantowi pewnie, a kiedy ten zabrał się za to może trochę za ochoczo, Konrad dodał ostrzej: – Powoli.

               Aleksandrowicz spełnił natychmiast jego żądanie. Przy wtórze kolejnych cyknięć, zaczął bawić się swoim T-shirtem, wsuwając pod materiał palce, aby zacząć rolować go ku górze niezwykle wolno. Jego opuszki musnęły przy tym brodawki, a te natychmiast stwardniały podrażnione już przez ich wcześniejszy taniec. To spowodowało następną serię zdjęć. I chociaż Versace spoglądał na wyświetlacz lustrzanki, to Adam widział, że nie jest obojętny na obraz, który widział na nim w powiększeniu.

               Świadomość tego, że drugi mężczyzna jest tak samo afektowany przez tę sytuację, przełamało ostatnie tamy dyskomfortu policjanta. Opieszale zsunął przez głowę koszulkę, odsłaniając więcej swojego ciała. Odsłaniając swoje blizny. Te po spotkaniu z seryjną morderczynią. Obok na nowo zrośniętych kości i uzależnienia, z którym nadal walczył, stanowiły dowód tego, przez co przeszedł. Tego co przeżył.

               Okłamywałby sam siebie, twierdząc, że się ich nie wstydził. Tego jak przecinały jego ramiona i uda, nadal gorejąc czerwienią. Lekarz zalecił rehabilitację jego nałogu promieniami UV, bo słońce podobno uszczęśliwiało, ale głęboka opalenizna uwydatniała także obecność Iwony na jego ciele. Obecność, którą Konrad właśnie utrwalał na zdjęciach.

               – Możesz zrobić tak, żeby nie było ich widać? – zapytał nagle Adam, czując, że świadomość ich obecności nagle psuje mu nastrój.

               Versace podniósł wzrok znad aparatu i zapatrzył się na niego uważnie.

               – Mam przestać? – dopytał.

               – Nie – zaprzeczył miękko policjant. – Po prostu zrób tak, żeby nie były w kadrze.

               Gronczewski przytaknął i powiedział mrukliwie:

               – Zsuń z siebie powoli dresy.

               Aleksandrowicz nabrał na te słowa gwałtownie powietrza, bo ton jakim zostały wypowiedziany nagle sprawił, że zapomniał nawet o tym, o co przed chwilą poprosił. Kiedy zaczął centymetr po centymetrze opuszczać spodnie, zauważył, że Konrad strzela teraz fotki na oślep, nie chcąc stracić nic z powolnego spektaklu, jaki Adam starał się stworzyć.

               – Cholera, wiedziałem, że marnujesz się w tej policji – szepnął drżąco. – Powinieneś zostać modelem. W sumie to nadal możesz.

               – A ty tak bez problemu zgodziłbyś się dzielić tym widokiem z innymi? – dopytał Adama, w końcu uwalniając swoje na wpół gotowe ciało z dresów.

               Gronczewski aż westchnął słyszalnie. Znajdując się nadal na kolanach, podsunął się bliżej, zawężając pole zasięgu obiektywu. Powoli robił zdjęcia, kiedy policjant pozbywał się spodni nogawka po nogawce, fotografując niemal każdy centymetr jego ciała tak, że Adam poczuł jak jego skóra pokrywa się gęsią skórką, kiedy co raz przechodził go dreszcz przyjemności.

               Ten obiektyw zdawał się być teraz przedłużeniem palców gangstera. Każde zrobione zdjęcie stanowiło ich kolejne muśnięcie. Każde przyciśniecie spustu stawało się mocniejszym dotykiem. To sprawiało, że Aleksandrowicz otwierał się przed nim. Stawał się coraz śmielszy. Chciał też dać Konradowi więcej miejsca do pieszczot. Więcej miejsca do zbadania i uwiecznienia. Dlatego już całkiem nagi i bezwstydny, przeciągnął się z pomrukiem i nagle spłynął z sofy, klęcząc na dywanie zaraz przed gangsterem. Dłońmi sięgnął do tyłu, wyginając się tak, aby wyeksponować całe swoje ciało.

               – Chryste, Adam – powiedział rozdrganym głosem Gronczewski. – Gdybyś tylko mógł to widzieć – dodał mrukliwie, nie przestając robić zdjęć.

               Policjant uśmiechnął się tylko na to leniwie i wyciągając do tyłu jeszcze raz, oparł się o siedzisko sofy, pozwalając sobie obrócić się powoli. Teraz chwycił dłońmi górny brzeg samego wezgłowia, przesuwając się miarowo w górę i w dół, aby w końcu wygiąć plecy w łuk z cichym pomrukiem przyjemności.

               Migawka wydała z siebie jeszcze kilka następnych, charakterystycznych kliknięć, kiedy z tyłu za Aleksandrowiczem gangster przeklną cicho pod nosem. A potem nagle zamilkła. Policjant usłyszał, że mężczyzna odkłada sprzęt na podłogę i wstaje. Adam chciał się nawet odwrócić, żeby sprawdzić co się dzieje, ale nie zdążył, bo już w następnym momencie poczuł chłodny dotyk na swojej skórze. Zimna dłoń ułożyła się na płasko tam, gdzie jego pośladki głębokim łukiem przechodziły dalej w plecy, aby po chwili przesunąć się w górę kręgosłupa.

               Konrad nakrył policjanta swoim ciałem. Jego ręka sięgnęła karku Aleksandrowicza, a palce znów wsunęły się pomiędzy kosmyki. Gronczewski przywierając do pleców Adama, nachylił się do jego ucha, jednocześnie odciągając za włosy jego głowę do tyłu.

               – Jesteś najpiękniejszym facetem, jakiego widziałem – tchnął pośpiesznie w jego skórę gorącym oddechem. – I nie chce się tobą dzielić z nikim więcej.

               Wraz ze słowami przebrzmiewającymi nadal w pomieszczeniu, Aleksandrowicz usłyszał kolejne charakterystyczne kliknięcie. Tego jednak nie wydał spust migawki aparatu. Policjant znał je już dobrze i wiedział jaką obietnice za sobą niesie. A jednak, kiedy śliskie, chłodne palce oplątały jego gotowe ciało, zadrżał pod intensywnością dotyku.

               Za nim Konrad też już był nagi. Jego równie lepka od lubrykantu i śliska od prezerwatywy męskość ocierała się o pośladki Adama. Raz po raz napierał na niego w tym rytmie, który nadawała jego leniwie przesuwająca się dłoń. Palce tej drugiej wyswobodziły się z wilgotniejących od potu kosmyków policjanta i zagarnęły jego twarz. Gangster pochwycił w palce brodę Aleksandrowicza, nakierowując ją tak, że kiedy jeszcze trochę wyciągnął się nad nim, w końcu pochwycił jego usta w zachłannym pocałunku. Wślizgując do ich wnętrza język, zdusił kolejny, gardłowy jęk rozkoszy detektywa. W tym samym momencie, jego ręka zacisnęła się na ciele Adama, stopując go.

               – O mój Boże – westchnął policjant wprost w rozchylone wargi drugiego mężczyzny.

               Versace zaśmiał się na to lekko, nie mogąc się powstrzymać.

               – Cieszę się, że w końcu zacząłeś mnie odpowiednio tytułować – dodał, zostawiając na ustach Aleksandrowicza kilka miękkich pocałunków.

               Jego ręka znów rozpoczęła swoją drogę, delikatnie przesuwając się na ciele detektywa. W górę i w dół pokonywała niezwykle wolno ten sam dystans. Na tyle, aby sprawiać przyjemność, ale nie wystarczająco, żeby Adam powstrzymał się przed coraz bardziej zniecierpliwionymi uderzeniami bioder.

               – Nienawidzę cię – warknął jeszcze, jednak przyjemność jaka rozlała się wraz z jego następnym ruchem sprawiła, że słowa rozciągnęły się w pomruku.

               – Nieprawda – tchnął Versace w mokrą od potu skórę policjanta. – Uwielbiasz to – dodał jeszcze i jakby dla przekory uniósł się, odsuwając się lekko.

               Aleksandrowicz spuścił głowę z ulgą, nie mogąc jej utrzymać bez wsparcia Konrada. Z następnym drżącym od rozkoszy westchnieniem, pozwolił jej opaść całkiem, dotykając czołem sofy i odsłaniając kark. Gronczewski od razu to wykorzystał. Zaczął znaczyć drobnymi pocałunkami i lekkimi ugryzieniami skórę policjanta. Smakował ją, delektował się nią, kiedy tylko sobie znanym sprytnym gestem pokrył lepkim płynem wolną rękę. I już po chwili do jego ust dołączyły też śliskie opuszki. Zmierzały ku dołowi, kiedy gangster pozwolił już całym palcom przesunąć się pomiędzy kulami pośladków detektywa.

               Po ich wczorajszym wieczorze i dzisiejszym poranku Adam był nadal rozkosznie rozluźniony i gotowy. Wystarczyło, że Konrad wsunął w niego tylko dwa palce, zrobił parę ruchów ręką, a ten już prosił o więcej, wijąc się pod tym dotykiem w poszukiwaniu bliskości. Ale Gronczewski nie zamierzał mu już odmawiać przyjemności. Tego nigdy nie wydzielał policjantowi. Nigdy nie żałował. Dlatego wysunął z niego palce i ustawiając się za nim, zaczął napierać na Aleksandrowicza własnym ciałem.

               – Właśnie tak – szeptał przy tym. – Rozluźnij się dla mnie, właśnie tak.

               W Adamie jednak nie było już nic oporu. Teraz zawsze brał. Jak najwięcej. Przecież pragnął tego mężczyzny. Tak bardzo go pragnął. Czuć go w sobie. To jak go wypełnia. Jak wchodzi w niego głęboko, aby zaraz zacząć się poruszać w nim, wyzwalając z nich obu coraz silniejszą rozkosz. Ta przeskakiwała pomiędzy nimi niczym wyładowania elektryczne. Dreszczami rozlewała się po ich ciałach. Scalała ich z każdym zdecydowanym ruchem bioder Versace. Ich uderzenia stawały się mniej rytmiczne, bardziej desperackie.

               Mężczyzna znów opadł na Aleksandrowicza, przygniótł go do sofy. Jego dłonie mocno trzymały w pasie policjanta, palce zaciskały się niemal boleśnie na skórze. Usta błądziły po plecach mokrych od potu aż w końcu Gronczewski wsparł się brodą na ramieniu detektywa i pchnął w niego niezwykle mocno, szeptem wypowiadając słowa, których nigdy nie powiedziałby na głos w innej sytuacji. O tym, że pragnie Adama. Pragnie tylko jego. Chce już zawsze sprawiać mu taką przyjemność. Chce, aby ich każdy dzień wyglądał tak samo – on w nim, na nim, otaczając jego ciało i zdobywając je od nowa.

               A kiedy nagle zabrakło mu słów, a jego zęby zacisnęły się na barku policjanta zapewne zostawiając ślad na skórze, doszedł w Aleksandrowiczu ze stłumionym krzykiem rozkoszy. Adam jakby na to czekał, bo wystarczyło, że poczuł drżenie ciała Konrada w sobie i jego również zalała nagle fala gorąca, sącząca się z niego w kolejnych, spazmatycznych westchnieniach.

               – Będę musiał w końcu kupić nową sofę – wymruczał po długiej chwili milczenia z policzkiem nadal wciśniętym w materiał obicia.

               Konrad, który bezwładny opadł na niego całkiem, zaśmiał się dźwięcznie. Ciało policjanta przeszły wibracje tego śmiechu i on również nie mógł się już powstrzymać, a jego usta rozciągnęły się w błogim grymasie.

               Versace z pomrukiem zadowolenia wyciągnął się odrobinę i sięgnął ustami skroni Adama. Pocałował go raz. A potem drugi. Jego usta pochwyciły kilka mokrych kosmyków, ale on nic sobie z tego nie robił, kiedy nosem znalazł ten czuły punkt za uchem detektywa. Odetchnął głęboko, napawając się zapachem Aleksandrowicza.

               – Powieszę sobie te zdjęcia w biurze  – zdecydował po chwili.

 

Od Autorki

               Proszę miejcie na względzie, że opowiadanie, które właśnie przeczytaliście nie jest jeszcze zredagowane. Nie chciałam jednak, żebyście czekali na nie dłużej i zdecydowałam się opublikować je w takiej formie. Niedługo pojawi się na stronie zredagowana wersja, a na razie wszystkie błędy są moje.

Liczba komentarzy: 4

  • TOTALNIE ich kocham, ich razem i nie mogę się doczekać “BURZY” <3 Jak zwykle cudownie piszesz, opisujesz wszystko tak, że mam ciary! Brakowało mi tego, BARDZO! LOVE U xo

    kasiakelo
  • Wow, opowiadanie mega, aż dostałam rumieńców i miałam ochotę rzucić się na swojego faceta 🤣jest to cudna historia dwojga ludzi, którzy się poznają wspierają czują się przy sobie bezpieczni. Kurcze sama bym chciała aby mój facet zrobił mi taką sesje 😁nie jedna kobieta mogła by pozazdrościć Adamowi takiego partnera, który nie myśli tylko o sobie ale myśli o swojej drugiej połówce. Kochana czekam na więcej. Buziaki 😘

    słomka_mała
  • Boskie, jesteś świetna <33 czekam na “Burze” ^^

    Viri
  • Świetne, Nie mogę doczekać się “Burzy” <3

    M...A...

Zostaw komentarz